„Było pływać jako na Pragę z Warszawy, ale w pojśrodku tej odnogi [morskiej] było miejsce takie, gdzie koń zgruntował i mógł odpocząć, bo było takiego miejsca z pół stajania. Sam tedy, przeżegnawszy się, Wojewoda [Stefan Czarniecki] wprzód w wodę, pułki za nim, bo jeno trzy były, nie całe wojsko, kożdy za kołnierzem zatchnąwszy pistolety, a ładownicę uwiązawszy u szyje. Skoro przepłynął na środek, stanął i kazał kożdej chorągwi odpocząć, a potem dalej [płynąć]. Konie już były do pływania próbowane; który źle pływał, to go między dwóch dobrych mieszano, nie dali mu tonąć. Dzień na to szczęście był cichy, ciepły i bez mrozu; już była trochę i rezolucyja [śmiałość] poczęła następować, ale zaś potem zima tęgo ujęła. Żadna tedy chorągiew nie była jeszcze u lądu, kiedy Szwedzi przypadli. Strzelać tedy poczęli; chorągiew też, która wyszła z wody, to zaraz na nieprzyjaciela skoczy. Szwedzi widząc, że choć dopiero z wody, a przecie strzelba nie zmokła, ale strzela i zabija, w nogi; owych też, co ich przybywało na pomoc, przerznęli końmi, a dopieroż w nich jak w dym. Powiedali zaś więźniowie, żeśmy rozumieli na was, żeście dyjabli, nie ludzie’.”