Mam 65 lat i przez pół wieku byłam tzw. ,,przyszywaną” parafianką. Choć mieszkam w Bielczy, chodziłam do szkoły w Biadolinach, jak również później moje dzieci. Ks. Prałata Józefa Łakomego wspominam, jako wspaniałego duszpasterza, budowniczego, a zarazem dobrego, mądrego i skromnego człowieka. Cieszył się naszym szczęściem i współczuł w nieszczęściu.
Mam wiele wspomnień, bo gdy chodził po kolędzie, a mąż z drogi zapraszał Go do nas, zawsze wstępował uprzednio pytając się tylko czy ksiądz z Bielczy już był wcześniej. Ale najważniejsze wspomnienia wiążą się z moim Tatą. Gdy pewnej nocy dostał zawału, posłaliśmy po Ks. Proboszcza, bo tak Go wszyscy tytułowali - nie odmówił. Przyjechał z Najświętszym Sakramentem, a także nas pocieszył, bo jak mówił, zna ten ból i lęk, bo sam to przeszedł. A gdy po 2 latach mój Ojciec zmarł też na zawał, mimo że nie informowałam Go o tym, to jakież było moje zdziwienie, gdy w dniu pogrzebu już czekał na nas pod Kościołem w Bielczy, przyjechał tym swoim motorem. Celebrował Mszę św. a także prowadził w ostatnią drogę na cmentarz kondukt żałobny pieszo, a to było ok.1,5 km. Nie otrzymał za to żadnej zapłaty, bo nie wziął, mogłam tylko wrzucić na tacę.
Kochałam Go za te pasterki w Wigilię odprawiane po łacinie, bo to przypominało mi moje młode lata, gdy wszystkie Msze św. były tak odprawiane.
Ponieważ wiele lat pracowałam na stacji PKP w Biadolinach, kilkanaście razy spotykałam się z Ks. Proboszczem, który często jeździł do Krakowa. Przyjeżdżał zawsze tym swoim ciężkim czerwonym motorem, który zostawiał u nas, choć wszystkie sąsiadki wiele by dały za to, by chciał się u nich zatrzymać. Zostawiał też kask i swój stary czarny skórzany płaszcz. Czasem żartował, że gdy bilety znów podrożeją, zrezygnuje z usług kolei. Rozmawiałam z Nim na różne tematy, nawet gdy raz martwiłam się, że kwiatki wiosną w ogródku mi zmarzną, uśmiechnął się, i powiedział, że natura sama się obroni, bo tak P. Bóg stworzył świat.
A teraz opowiem o dniu, gdy jako ostatnia widziałam Go żywego. Był dość ładny dzień i Ksiądz Proboszcz ok. godz. 10 znów wybierał się do Krakowa, był lekko ubrany w jasną koszulę, jasne spodnie i niebieski blezer. Później pogoda się załamała, wiał silny wiatr a w Krakowie chyba nawet padało. Nawet martwiłam się, że zmarznie i tak chyba było, bo gdy wrócił ok. 18 –tej był bardzo blady. Pozdrowił nas a później wyprowadził ten motor, po chwili usłyszeliśmy, że nie może go zapalić, podobno już nieraz odmawiał mu posłuszeństwa. Wtedy moja współpracownica - Aleksandra Gadziała wybiegła, chcąc mu pomóc. Gdy dobiegła, Ksiądz już leżał przy motorze. Nieprzytomny. Wróciła szybko, bym dzwoniła po pogotowie, bo Proboszcz zasłabł. Zadzwoniłam ze służbowego telefonu, bo komórek wtedy nie było, a stacjonarnych zależnych od poczty było na wsi 3 lub 4. Zaraz pobiegłam na miejsce zdarzenia i zobaczyłam leżącego Księdza - leżał na ziemi. Przynieśliśmy koc, by podłożyć mu pod głowę i przybiegła z sąsiedztwa młoda dziewczyna, Małgorzata Wołek, która próbowała reanimować Księdza. Zbierali się ludzie, ktoś powiadomił ks. Mariana, który wraz z nami nie mógł nic pomóc. Dziewczyna nie ustawała w reanimacji, wkrótce przyjechało pogotowie, kilkakrotnie elektrowstrząsami próbowali pobudzić serce, ale nic to nie dało. Później przenieśli ciało Księdza do pomieszczenia i ludzie zaczęli się modlić przez parę godzin. W miejscu, gdzie zmarł, długo stały kwiaty i znicze. Po pogrzebie Ks. Proboszcza wkrótce wróciłam do swej parafii w Bielczy.
Helena Skrzyńska