Jak ja pamiętam ks. Prałata?
Jako dziecko w pamięci mam Go jako człowieka, który nigdy nie przeszedł obok nikogo obojętnie.
Jako dzieci czekaliśmy w drzwiach kościoła żeby Go pozdrowić, a On zawsze nas widział, czasem żartował, np. pytał czy umiemy gotować? Gdy unikałyśmy odpowiedzi, dociekał- a wodę przypalicie? Nie ! No to już umiecie gotować.
Z radością i drżeniem serca pukaliśmy do drzwi plebani z kwiatkami w Jego Imieniny a On żartował -po co to, i częstował nas czekoladkami, w tamtych czasach, gdy w sklepach nie było nic – czekoladki. Każdy chyba pamięta te czekoladki u ks. Prałata.
Niekiedy ks. Prałat miał do omówienia jakieś sprawy z moimi rodzicami, zwykle po Mszy św. gdy nas widział, zatrzymywaliśmy się. Rodzice rozmawiali z Ks. ja wtedy zazwyczaj poznawałam zakamarki naszego kościoła, pamiętam raz wyprawę na wieżę aż do dzwonów. Dziś rozumiem, że był tam wówczas pewno jakiś problem, który dorośli musieli rozwiązać a skoro było z nimi dziecko, to należało go zabrać. Niech nie czuje się pominięte. Myślę, że każdy tutaj w parafii miał pewno kiedyś jakiś problem, z którym się zwracał do Ks. Prałata i każdy może powiedzieć, że wysłuchał, nie zbywał.
Był wspaniałym słuchaczem, umiał słuchać, patrzył przy tym na ciebie i wiedziałeś, że nie mówisz w próżnię. Obserwował bacznie nieco z dystansu, ale nie za bardzo, tyle że obiektywnie. Z jego rad pamiętam jedną – zawsze wszystkich wysłuchaj , ale zrób swoje , tak jak myślisz.
Pamiętam jego kazania, szczere i proste, ale w każdym było kilka, czasem jedno słowo, którego znaczenia wtedy nie rozumiałam, z tak zwanej ,,wyższej półki”, ale to dawało mi poczucie, że Nasz Prałat jest kimś wyjątkowym.
Na lekcjach religii, na które przychodziliśmy do sali katechetycznej pod kościół, czasem przed szkołą na 7, w zimie palił w piecu, aby nam było ciepło, próbował łagodzić konflikty międzyszkolne, łącząc nasze lekcje z rówieśnikami ze szkoły na Szlacheckich. Często do dzisiaj kojarzymy siebie nawzajem tylko dlatego, że chodziliśmy razem na religię. Nigdy nie podnosił głosu, spokojnie nas uciszał, poddawaliśmy się tej Jego łagodności i sami łagodnieliśmy. Czasem tylko, widocznie musieliśmy bardzo już zirytować naszego Księdza, powtarzał nam –„I z czego się śmiejecie?- z samych siebie się śmiejecie”. Omawiał nam kanony wiary w sposób rozumowy i poprzez przykłady, jeśli pytał, to nie o regułki, ale dociekał jak my rozumiemy, czym jest dla nas P. Jezus, Jego nauka i czy umiemy się w niej odnaleźć. Dawał nam wiele przykładów, pisaliśmy mało, więcej mogliśmy wysłuchać, gdybyśmy chcieli albo gdybyśmy podchodzili do tych lekcji z naszą dzisiejszą świadomością, skorzystalibyśmy o wiele, wiele, więcej, ale czy bez nich bylibyśmy dzisiaj takimi samymi ludźmi? Myślę, że kilka pokoleń naszych parafian ma w sercu wzór i wewnętrzną siłę nadaną wówczas przez Tego niezwykłego Kapłana. Wpajał nam to, czym sam żył w sposób niezbyt pokazowy, na kolanach, w czasie „majówek”, różańców, adoracji, cichych Mszy porannych. Przypominał łagodne tchnienie wiatru, tego ewangelicznego powiewu, który otwiera serca.
Agata Skrzyńska