Wspomnienia ucznia profesora - Janusza Wojnara
Pan Marszał był bardzo schludnym, skromnym nauczycielem. Lubił ład i porządek - wszystko musiało być u niego ładnie poukładane na biurku. Słynął z ołówków! Dla niego ulubionym ołówkiem był ten o długości dwóch lub trzech centymetrów - nie było go prawie widać jego w dłoni, ale mawiał, że jeszcze na długo mu wystarczy. Jeśli profesor się cieszył, to musiało być to naprawdę wielkie wydarzenie – zazwyczaj przeżywał wszystko wewnętrznie. Uśmiech nie zawsze gościł na jego twarzy, ale nie był smutny. Podczas wieczorków z rożnych okazji, na przykład Andrzejek, czy Sylwestra, przychodził do szkoły, ale niespecjalnie interesował się zabawą. Raczej rozwiązywał coś albo poprawiał zadania. Na maturze był bardzo miły - wesoły i uśmiechnięty. Znał swoich uczniów i wiedział kto na ile zda i na ile umie - ciężko było go zaskoczyć. Gdy ktoś uzyskał dobre miejsce na olimpiadzie, wtedy przychodził i osobiście gratulował. Profesor Marszał to jeden z niewielu nauczycieli, który był maksymalnie bezstronny i obiektywny. Nawet słabsi uczniowie byli zadowoleni i nie mieli pretensji do jego ocen. Był bardzo lubiany przez młodzież. Lubił grać w szachy - kiedy znalazł w klasie kogoś, kto interesował się szachami, to nie raz był zapraszany na partyjkę szachów. Podejrzewam, że często w trakcie drogi do szkoły rozwiązywał problemy szachowe. Zdarzało się, że kiedy ktoś kłaniał mu się „dzień dobry”, on odpowiadał „szach mat” - to nie było przypadkowe! Na jednym z wieczorków zwrócił się do kolegi, czy nie rozegrałby z nim partii szachów. Nie przypominam sobie także, żeby chorował. Chodził w płaszczyku „wiatrem podszytym” – widać było, że zmarzł, ale nie chorował.
Klasówki były dość często. Podczas nich profesor stosował podział na trzy grupy i dzielił uczniów w ten sposób, aby nie było szans, że w promieniu jednego kolegi, czy koleżanki, ktoś pisał te same zadania - ten podział był wyśmienity. Czasem, gdy miał dobry humor, mówił: „pozostali, którzy nie wiedzą, piszą grupę D”. Najgorsza ocena to był „niedostateczny na czarną listę”, potem „niedostateczny bez zapisu”, a następnie dwa - przeważały trójki, czasami zdarzały się czwórki i piątki. Miało się wiele ocen w ciągu roku, więc przy dużej klasie nie zdarzały się lekcje, żeby ktoś nie był pytany. Jeśli „zaprosił” kogoś: „a zatem przyjdzie do tablicy…” – rzadko pytał z ławki - to zapraszał na około 20 minut. Jeżeli dana osoba nic nie umiała, mówił: „O waść! A tyś gdzie się uchował?” - gdy tak powiedział, ten ktoś miał już „przechlapane”. Mimo wszystko, był bardzo szanowany i lubiany przez młodzież.
Profesor znany był na wyższych uczelniach krakowskich - zdarzały się przypadki na egzaminach wstępnych, że pytano, czy daną osobę uczył pan Marszał z Łańcuta i wtedy była ona przyjmowana prawie bez egzaminu. Posiadał także wielki autorytet i był rozpoznawany wśród mieszkańców Łańcuta.
Wspomnienia B. Płużyńskiej
„Wspaniałą osobowością, wśród naszych nauczycieli był matematyk profesor Jan Marszał. Perfekcyjnie i wszechstronnie wykształcony, szalenie uzdolniony w swojej profesji. Człowiek skromny, nie pchający się na afisz, lecz posiadający ogromną wiedzę i zasługi. Wymagający, aż do bólu, ale sprawiedliwy w swoich ocenach. Znany w środowisku matematyków polskich, zapraszany do różnych komisji zarówno w szkołach średnich, jak i wyższych. Wychowawca wielu olimpijczyków. Mówił mało, ale celnie z charakterystycznym wschodnim zaśpiewem. Zasłynął z powiedzonka, często parodiowanego Ach tak! To zatem niedostatecznie – siadaj!. Tępił ściąganie, wykonując podczas klasówek błyskawiczne zwroty o 180*. Przyłapanym na ściąganiu delikwentom i ich pomocnikom solidarnie obniżał stopnie. Umiał uczyć i nauczyć. Doświadczyłam tego na własnej skórze, zmuszona nadrabiać braki wyniesione z poprzedniej szkoły. Ale finał mojego wysiłku okazał się owocny, zapewniając mi, bez większego trudu bardzo dobrą pozycję z matematyki i geometrii wykreślnej podczas studiów na Politechnice Krakowskiej. A nazwisko profesora było znane i budziło ogólny respekt i szacunek na mojej uczelni.” (Gimnazjum i Liceum im. Henryka Sienkiewicza w Łańcucie 1907 – 2007, s.436)
Wspomnienie Tadeusza Michno
„Matematyki i biologii uczył Jan Marszał zwany Jasio. Szczupły, niski, mówiący niewiele w sposób ucinany, bardzo lakoniczny. Wzbudzał onieśmielenie i respekt. Lekcje matematyki z profesorem to było przeżycie. Na każdą minutę umiał skrupulatnie wykorzystać, materiał zaplanowany na lekcji wyczerpywał w czasie do tego przeznaczonym i nigdy nie przedłużał lekcji kosztem przerwy (…). Lekcja zaczynała się od sprawdzenia przerobionego materiału. Wszyscy w głębokiej ciszy i skupieniu czekali, kto będzie wywołany do odpowiedzi. Reguły nie było. Jeśli ktoś był pytany na poprzedniej lekcji, nie mógł siedzieć spokojnie. Często profesor pytał ponownie na następnej lekcji. Stosując tę metodę, nie pozwalał, aby uczeń choć na moment mógł sobie pofolgować. (…) Jeśli wywołany uczeń nie potrafił odpowiedzieć, profesor – lekko podenerwowany –nabierał rumieńców i mówił: a zatem siadaj! Niedostatecznie. Fakt ten odnotowywał w dzienniku króciutkim ołówkiem, który jako nieodłączny atrybut – zawsze nosił w prawej kieszeni marynarki. (…)” (Gimnazjum i Liceum im. Henryka Sienkiewicza w Łańcucie 1907 – 2007, s.450)